fbpx
Menu
freestyle-lifestyle / rodzina

Co to był za ślub

Równo trzy lata temu stanęliśmy z Małżonem w kościele mówiąc sakramentalne „tak”. 1 września 2012 roku, w dniu który wybraliśmy na nasz ślub pogoda była zgoła odmienna od dzisiejszej. A było to tak…
IMG_4979

Wybraliśmy tą datę nie bez powodu, 1 września jest dość prosty do zapamiętania, wiadomo. Rok szkolny się zaczyna, wtedy II wojna wybuchła, a mój mąż fascynat jest taki trochę. Żeby było jeszcze ciekawiej postanowiliśmy zrezygnować z tradycyjnej sali na rzecz zamkowego dziedzińca. Tym sposobem udało mi się spełnić moja dziecięce marzenia o zostaniu księżniczką. Poza tym byliśmy (i nadal jesteśmy) parą, której nie było trzeba 4 lat na zorganizowanie ślubu i wesela. Na ten pomysł wpadliśmy pod koniec maja 2012 roku, i w niecałe 3 miesiące załatwione było wszystko.

W dzień ślubu wstałam rano i byłam lekko przerażona, padał deszcz, nic nie dały wystawione na parapet buty. Ale jakoś udało nam się udekorować bramę i drzwi, udało się dotrzeć do fryzjera na czas, udało się pomalować, tylko jak dotarł do nas kamerzysta to wraz z mamą i siostrą byłyśmy jeszcze w szlafrokach. A tata leżał na kanapie monitorując sytuację w kraju i na świecie, czyli oglądając TVN24. Szczerze mówiąc pojawienie się kamerzysty dodało nam mocy i ruszyłyśmy tyłki znad kawy. Później wszystko działo się tak szybko, przyjechali pierwsi goście, Robert (foto) i nawet mój przyszły Małżon. Żeby spełniania marzeń było odpowiednio dużo przyjechał białym Lincolnem ustrojonym w mój ulubiony fiolet. Dostać się do mnie łatwo nie było, musiał przekupić tatusia odpowiednią ilością wódki – wiadomo. Ale finalnie, jak widać, udało mu się i ślub się odbył.

W strugach deszczu pojechaliśmy do kościoła, który udekorowany był równie pięknie jak samochód i prawie tak cudownie jak ja (lol). Tutaj nie mieliśmy żadnego stresu ponieważ ślubu udzielał nam nasz przyjaciel (dzięki Grzesiu) w towarzystwie proboszcza i Huberta (Tobie też dziękujemy). Zamiast stresu i poważnych min była masa śmiechu i foch za małą ilość wina w kielichu mszalnym. Na filmie doskonale widać jak mówię „dobre, tylko czemu tak mało?”

Po pełnej śmiechu mszy przestał padać deszcz, dotarliśmy na zamek gdzie powitano nas tradycyjnie chlebem i solą oraz wódką. I zaczęła się impreza. Nasz DJ, fenomenalny Robert poprowadził wesele w taki sposób, że chyba na lepszym nigdy nie byłam. Idealnie dobrał muzykę do pory, do tego kto się bawił i jak. Było coś dla młodszych, coś dla starszych i coś dla wszystkich. Ja bawiłam się świetnie i powtórzyłabym to raz jeszcze. Mimo iż były osoby, którym się nie podobało (bo pod górkę wejść trzeba) mam to szczerze gdzieś. To był nasz dzień i zaplanowaliśmy go w taki sposób, by mieć co wspominać. I mamy.

I mimo tego, że nasze charaktery są dość wzburzone. Mimo tego, że dzień bez małej sprzeczki to dzień stracony, jest nam ze sobą chyba dobrze. Dogryzamy sobie, kłócimy, robimy na złość, ale zawsze stajemy za sobą murem. I z tej mieszanki wybuchowych charakterów powstała mała tykająca bomba o imieniu Rozalia – tak zaczęła się nasza wspólna historia.

About Author

Absolwentka Komunikacji Społecznej na Politechnice Śląskiej. Obecnie mama trzech cudownych córek - Rozalki,Florki i Kaliny, oraz berneńskiego psa pasterskiego - Riko. Uwielbiająca rolę Home Manager'a, pretendująca do miana Perfekcyjnej Pani Domu fanka książek historycznych i obyczajowych, a także niepoprawna romantyczka.

Facebook