Obiło mi się ostatnio o uszy coś takiego, jakoby nasz rząd (jest jaki jest, ale jest) wpadł na pomysł (znów). Pomysł ten to możliwość otwarcia przedszkoli na dzieciaki, które w momencie rekrutacji mają ukończone 2 lata, a nie jak teraz 2,5.
Zaczęłam zastanawiać się czy to pomysł dobry czy nie. A nie jest to łatwe, z kilku powodów. Po pierwsze jestem mamą dwulatki. Po drugie Rozalia chodzi do przedszkola, wreszcie po trzecie – jest to przedszkole prywatne. Dokładna nazwa to mini-przedszkole. W praktyce wygląda to tak:
I grupa – żłobek, dzieci 6 – 24 miesiące
II grupa – mini-przedszkole – dzieci 2- i 3-letnie
III grupa – przedszkole – dzieci 4- i 5-letnie
Rozalia od początku jest w grupie II. Mimo, iż zapisałam ją gdy miała 22 miesiące. Powinna (według wieku) być jeszcze w żłobku, ale bardziej nadawała się do starszej grupy. Adaptacja przebiegła szybko i dość sprawnie. Pierwsze dwa dni to euforia i radość. Później mały kryzy, a od nowego tygodnia coraz lepiej. Dzisiaj ledwo oczy otworzy i już by mogła biec do dzieciaków.
W związku z pomysłem dwulatków w przedszkolach rozpoczęły się dyskusje. Argumenty podobne do tych, które można było czytać gdy do szkoły szły 6-latki. Czyli o odbieraniu dzieciństwa, o tym, że dzieci za małe i o tym, że szkoły i przedszkola niedostosowane. Patrząc na moje dziecko mogę zgodzić się tylko z ostatnim argumentem. Czytając artykuły na ten temat włos mi się jeżył na głowie.
Specjaliści od dzieci, psycholodzy i pedagodzy stwierdzili, że dziecko w wieku 2 lat nie jest gotowe na przedszkole. A na żłobek jest? Przecież ledwo półroczne dziecko oddawane do żłobka potrzebuje mamy i jej bliskości tak samo jak dwulatek (co najmniej tak samo).
Trafiłam na taką wypowiedź:
„– Dwuletnie dziecko nie jest gotowe, aby iść do przedszkola. Nie jest samodzielne, nie może chodzić bez pampersa. Dopiero uczy się posługiwać łyżką – potwierdza w rozmowie z niezależną.pl pan Maciej z Warszawy, ojciec dwuipółletniego Szymona.”
Fakt, nie każdy dwulatek potrafi zgłaszać czy załatwiać samodzielnie swoje potrzeby fizjologiczne. Ale żeby nie umieć jeść łyżka to już przesada, dwuletnie dziecko z łyżką radzi sobie bez problemu. Pod jednym tylko warunkiem – musi mieć możliwość spróbowania. Niestety część rodziców z wygody robi z dzieci takie gapy i łamagi. Rodzice często wymawiają się brakiem samodzielności u maluchów, podczas gdy większość z tych dzieciaków zwyczajnie nie ma szansy spróbować. Bo rodzice są wygodni, wolą nakarmić – bo bałaganu nie ma, wolą dać butelkę – bo nie porozlewa. Chcieliby nauczyć sikać do nocnika, ale cholerka, puszczą dziecko bez pieluchy i katastrofa, meble zasika, dywan zasika, a pod stołem strzeli aromatyczną kupę. W wersji hard rozetrze ją sobie po twarzy.
Dwuletnie dzieci, jeśli tylko nie są chowane pod kloszem doskonale odnajdą się w przedszkolu. To właśnie w wieku dwóch lat dziecko zaczyna dostrzegać rówieśników i szuka z nimi kontaktu. Wtedy dziecko ma chęć na zabawy w większym gronie. Potrafi już wymienić się zabawkami, pokazać (czasem nawet wyraźnie powiedzieć) czego chce. Patrząc na Rozalię i inne dobrze znane mi dwulatki mogę śmiało powiedzieć, że jeśli tylko dziecko ma okazję, to w wieku dwóch lat potrafi:
– samodzielnie jeść łyżką i widelcem nie brudząc się
– samodzielnie ubrać (na odpowiednie nogi) i zdjąć buty, a także zdjąć z siebie kurtkę czy bluzę ze suwakiem, spodnie to też żaden problem
– mniej lub bardziej wyraźnie przekazać czego mu w danej chwili potrzeba (jeść, pić, sikać)
– bawić się z innymi dziećmi w konkretną zabawę (sklep, spacery z lalkami)
– bawić się „na niby” (Rozala mnie zaskoczyła zabawą w jedzenie lentilków na niby, udawała, że mnie nimi karmi)
– zbudować dość spory domek z klocków
– dwuletnie dziecko potrafi przejść cały zamek na placu zabaw i na koniec zjechać samodzielnie ze zjeżdżalni (i mama nie musi 2-latka asekurować)
– potrafi też wiele innych rzeczy, o których pisałam TU, TU, TU, TU i TU
Nad dwulatkiem nie trzeba już stać i patrzeć mu na ręce. Dziecku w tym wieku wystarczy powiedzieć raz i zrozumie o co chodzi, inną sprawą jest wykonanie polecenia, ale tego się po prostu musi nauczyć. Moim zdaniem pobyt dziecka w przedszkolu daje dużo dobrego. Dziecko socjalizuje się, uczy zachowań i zależności, które kierują grupą. Szuka, jeszcze nieświadomie, ale już szuka swojego miejsca w grupie. Najpierw stoi z boku, obserwuje, przygląda się, a za chwilę powoli dołącza do zabawy. Więc jeśli rodzic mówi, że dziecko nie jest gotowe to po prostu ukrywa swój strach przed puszczeniem dziecka do przedszkola.
Inna sprawa jest taka, że przedszkola prawdopodobnie nie są przystosowane dla dwulatków. Ilość opiekunek w stosunku do ilości dzieci w grupie jest mała. Grupa, która liczy 20 osób nie może mieć jednego, ani dwóch opiekunów. W takiej grupie musiałoby być ich czworo. Bo jednak dwulatki, mimo iż samodzielne opieki potrzebują. Dając więc taką możliwość jak posłanie dwuletniego dziecka do przedszkola trzeba najpierw doposażyć przedszkola, zwiększyć ilość opiekunów, a rodziców nie zmuszać, a jedynie dać możliwość decyzji. Trzeba by również nieco zmienić wytyczne dotyczące posiłków. Nie oszukujmy się, ale w większość państwowych przedszkoli króluje Nutella na śniadanie i Delicje na podwieczorek, w międzyczasie na obiad sałatka szwedzka (ocet – za małe dzieciaki). Dwuletnie dzieci mają jeszcze czas na takie rzeczy. Rząd ma pole do popisu w tej kwestii.
Podsumowując powiem krótko:
Jak nie spierniczą to dadzą radę. Byle się nie pośpieszyli, a zaplanowali i zorganizowali wszystko odpowiednio. Gdyby państwowe przedszkola były dostosowane do potrzeb maluchów to może Rozalia do takiego by chodziła. Na dzisiejszy dzień w grę wchodzi tylko przedszkole prywatne. Dlaczego? Z kilku powodów:
– menu,
– zajęcia dodatkowe,
– zajęcia w ramach zajęć,
– podejście do dzieci,
– współpraca z rodzicami w kwestiach takich jak odzwyczajanie od smoczka, butelki czy odpieluchowanie.
A na koniec kilka prac jakie wykonało dwuletnie dziecko.