Znacie to? Jasne, że znacie, każda kobieta zna. I każda z nas przynajmniej raz w miesiącu rzuca zdaniem „Nie mam co na siebie włożyć”, mimo iż stoi przed ogromną szafą pełną ubrań. Ja też tak mam. W ostatnich tygodniach nawet bardziej niż zwykle. Wszystkiemu „winna” jest praca….
Matka Polka Dresowa
Takim przydomkiem można określić pierwsze lata macierzyństwa wielu z nas. Ja co prawda dres uznaję tylko do spania, ale nie oszukujmy się, przez pierwsze dwa lata życia Ru nie chodziłam na co dzień w szpilkach i żakiecie, a raczej ubierałam jeansy, wygodny t-shirt lub sweter i baleriny. W końcu goniąc ją musiałam być szybka, no i obcasów szkoda na stratę narażać. Kiedy zdecydowałam się na pójście do pracy, wiedziałam, że mam kilka rzeczy, które na początek wystarczą, ale trzeba będzie koniecznie zrobić zakupy. Potrzebne mi bluzki, spódnice, sukienki i buty (butów nigdy za wiele, wiadomo).
Odświeżanie szafy
Czeka mnie to, bezapelacyjnie. Na szczęście jestem z tych osób, które wiedzą czego chcą i na pewno nie będę spędzała całego dnia w centrum handlowym, aby znaleźć ubrania. Szkoda mi na to czasu po prostu, a jak mój wolny czas wygląda to już wam wspominałam. Nie ma go za wiele, więc tym bardziej jest cenny. Więc ustaliłam sobie taką mini listę rzeczy, które są absolutnie niezbędne kiedy twoim miejscem pracy jest biuro (ale nie takie zwykłe, ale o tym cii).
What I need… are clothes!
Po pierwsze spódnica. Chwilowo jestem w posiadaniu dwóch, hmm no trzech, nadających się do wyjścia z domu zimową porą, dwie są cholernie krótkie. No więc pilnować się muszę. Aby poczuć satysfakcję potrzebuję jeszcze dwóch, jedna na pewno ołówkowa ciut za kolano, uwielbiam taki fason. Kto widział mnie w ołówkowej sukience, wie, że (nieskromnie) mówiąc wyglądałam bosko.
Skoro spódnice to i kilka bluzek, tak na dni cieplejsze i na dni chłodniejsze. Raczej w kolorach jasnych niż ciemnych, jednak jeśli jakaś mnie urzeknie to nie wykluczam. Ale przydałyby się też sukienki, najprostsze są najlepsze, no i z odpowiednimi dodatkami można większość wykorzystać przez cały rok i na różne okazje. Wystarczy zarzucić żakiet i już jest dobrze. I buty! Największa moja miłość. Nie wiem ile ich mam, Małżon twierdzi, że za dużo, ja że za mało. Ale ile dokładnie tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Chyba czas odkurzyć zbiory. I dodać jakieś nowe do kolekcji.
I jak już będę miała moje 'must have’ to zajmę się szukaniem innych rzeczy. Bo wiecie, to nic dziwnego, że kobiecie brakuje ubrań. Zwłaszcza w okresie macierzyńsko-wychowawczym. Ciężko zliczyć ile razy jechałam do sklepu po coś dla siebie, a wracałam z wszystkim dla Rozalii. Dla siebie czasem kupiłam czekoladę, ale to się nie liczy. I jestem pewna, że większość z was miała podobnie. Mam rację?