Uwielbiam psy. Każdy kto mnie zna wie o tym, że gdybym mogła wybrać jedno jedyne zwierze, które zamieszka ze mną w domu, to zawsze będzie to pies. Być może to dlatego, że w moim domu zawsze były psy. A im większy i bardziej kudłaty pies tym lepiej. W końcu mamy Riko – olbrzymią maskotkę. Mamy też Dośkę, która nie jest ani duża, ani kudłata, ale za to jest słodka i lubi się przytulać. Więc kiedy otrzymałam propozycję, by zrecenzować dla was książkę „Był sobie szczeniak. Ellie” nie mogłam się powstrzymać.
Bo wiecie, ja czytałam i oglądałam „Był sobie pies”. I po prostu zakochałam się i w filmie i w książce. Na film poszłam z Rozalą, obie się poryczałyśmy nie raz, ale to akurat nic dziwnego. Zazwyczaj tak się kończy oglądanie filmów o psach. Tak było na „Hachiko” i na „Bella i Sebastian”, na „Lassie” też wyłyśmy – tak już mamy. Ale jak wyglądało czytanie książki o Elli? Czy wzruszyłyśmy się równie mocno? Czy Rozala przeżywała to co działo się w książce?
Ellie
Jako pierwsze poznałam zapach mamy i smak jej mleka. By się do niej dostać i napełnić pusty brzuszek, musiałam się tarabanić ponad głowami moich braci i sióstr i przeciskać między ich miękkimi, puchatymi ciałkami. Zwijałam się i odpychałam swoimi słabymi łapkami centymetr za centymetrem, dopóki nie poczułam, jak na moim języku rozlewa się ciepła słodycz.
Ellie poznajemy w pierwszych dniach jej życia. Jest szczeniakiem, który jeszcze nie widział świata. Jak dotąd jej życie to tylko rodzeństwo i matka, jedzenie i spanie. Jest zdziwiona kiedy pierwszy raz widzi trawę. Jest wystraszona, gdy zabierają ją od matki. W końcu pokazuje swoją inteligencję podczas nauki. Jej właściciel szkoli ją w kierunku poszukiwania zaginionych ludzi. Dla Ellie to świetna zabawa, dla Jakoba powód do dumy. Zanim Ellie dostanie licencję psa ratownika musi się dużo nauczyć, wiele ćwiczyć i pokazać, że nadaje się do tego zawodu. Wraz z Jakobem – swoim właścicielem i partnerem w Pracy, przeżyją nie jedno. W pewnej chwili losy Ellie się skomplikują, wydarzy się coś, co zmieni jej życie, zmieni życie Jakoba i wprowadzi do powieści nowe wątki i postaci. Będzie działo się sporo. Duże akcje poszukiwawcze, zabawa, miłość, nerwowe próby ratowania dzieci, wypadki. Ellie na pewno nie ma nudnego psiego życia. A jej pomoc to nie tylko ratowanie ludzi w tradycyjnie rozumiany sposób. Ellie po psiemu pomaga też swoim opiekunom w odnalezieniu szczęścia i radości życia.
Był sobie szczeniak
W. Bruce Cameron postawił na nietypową narrację. To Ellie, główna bohaterka, prowadzi nas przez swoją historię. Opowiada o swoim życiu w czasie teraźniejszym i z swojej perspektywy. Narracja prowadzona jest w taki sposób, że ma się wrażenie jakby pies naprawdę mógł opowiadać. Muszę przyznać, ze przeczytałam książkę w jeden wieczór. Nie umiałam po prostu odłożyć jej i zaczekać na kolejny dzień. Te 200 stron to treść lekka, przyjemna, miejscami wzruszająca, ale także trzymająca w napięciu. Rozala jeszcze „czyta”, co znaczy, że robimy każdego dnia po dwa rozdziały. Mała zadaje przy tym mnóstwo pytań, zwłaszcza w tych nieco stresujących momentach. Wie, że ja już skończyłam i koniecznie chce dowiedzieć się, czy wszystko dobrze się skończy. Ale na finał musi jeszcze poczekać. A wy musicie sami po nią sięgnąć jeśli chcecie poznać perypetie Ellie. Przed Rozalią jeszcze 50 stron wzruszeń i trudnych pytań o to co będzie dalej. Ale już teraz mogę wam powiedzieć, że książka jej się podoba, bo nie odpuszcza i bezwzględnie każdego dnia przychodzi do mnie z książką.
Książka jest dostępna na stronie wydawnictwa ==> Wydawnictwo Kobiece <==
PS. Czy wy też widzicie jak ja nie umiem w zdjęcia? Boszzz, trzeba coś z tym zrobić…
♥
♥
♥
♥
Jeśli spodobał Ci się ten wpis będzie mi niezmiernie miło, gdy zostawisz po sobie ślad.
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na facebook oraz instagram.